Sam film może nie jest największym dziełem Coenów, ale to nadal są Coenowie i poziom trzymają. To coś jak inna wersja Upadku ale tu w wersji żydowskiej, bohater jakoś nie popada w szaleństwo (choć było blisko), a jakimś cudem wytrzymuje wszystkie katastrofy i żałosność swojego życia. No a na końcu Bóg zsyła tornado, pewnie żeby mu ostatecznie przywalić:) Może to coś na kształt alegorii żydowskiego podejścia do życia? - katastrof w nim co nie miara, ale żyć jakoś trzeba, bo widocznie tak być powinno? Czas na film nie był zmarnowany, choć rewelacji też nie było
raczej tak jak w życiu, że za ich bandyctwo dostają to na co zasłużyli a za nienawiść do ludzi dostają od Boga jednoznaczną karę
Ten napis na polski to "Żaden Żyd nie ucierpiał podczas zdjęć"? Bo nie jestem dobry z angielskiego?
Prawie dokładnie - wersja napisu jaki daje się zwykle na kosmetykach "nie testowano na zwierzętach" czy "żadne zwierzę nie ucierpiało przy produkcji". Fajny gest ze strony żydów, którzy nie chcą, żeby ich traktować śmiertelnie poważnie np. przez kontekst holokaustu, którego notabene większość żyjących żydów przecież nawet nie powąchała
Bóg nie zsyła tornada, żeby mu ostatecznie przywalić, tylko sam przychodzi pod postacią tornada.
Ale przecież nikt nie powiedział, że tam ma się im wydarzyć jakaś krzywda. Film bowiem kończy się w odpowiednim momencie. A Coenowie tym samym bawią się z widzem i każą mu samemu zgadywać, co dalej sie wydarzy. Można więc sądzić, że to taka historia Hioba, która kończyła się właśnie przyjściem Boga w postaci burzy, nawałnicy. Ale główny bohater jednak nie kończy tak samo jak Hiob, dlatego też burza może oznaczać dosłownie wszystko:) Może faktycznie przyszło tornado i zamiotło ich, heh. Dla każdego coś miłego.
Jest jeszcze kwestia tego, że właściwie chwilkę wcześniej Larry wybrał, dokonał pomiaru w doświadczeniu Schrodingera. I zagrał przeciw sobie decydując co zrobi z kopertą. Czyli negatywny aspekt. Przychodzi tornado i znowu nie wiemy, czy happy end, zakończenie wszystkich nieszczęść, czy kolejne utrapienie.
Odnosząc to jeszcze raz do Hioba, bilblijny bohater ostatecznie, pomimo ciągłych utrapień, bierze wszystko na klatę. Bóg przychodzi po postacią burzy i wszystko mu wynagradza. Tymczasem Larry przez cały film także wszystko bierze na klatę do ostatniej sceny, w której ostatecznie odrzuca kolejne utrapienia i idzie na łatwiznę. Bierze forsę. Znów Bóg przychodzi pod postacią burzy, ale telefon od lekarza raczej happy endu nie sugeruje.
Spotkałem się z interpretacją, że teraz Larry mógłby się ze wszystkiego śmiać, bo i tak wszystkich czeka koniec i wszystkie te utrapienia nie mają żadnego znaczenia. I o to mi chodziło, tylko skróciłem tę myśl.
Ale, że wziął forsę: kara się należy jeśli iść wedle biblijnych prawideł.