Duże, bardzo duże, pozytywne zaskoczenie.
Powtarza się nieco temat z "W chmurach" - i tu mamy do czynienia z bohaterem przeciętnym, wiodącym monotonne życie. Tyle, że u Coenów jest on jeszcze bardziej przeciętny, a jego życie jest monotonne aż do bólu. Codzienne kłótnie żoną i dziećmi, codzienna, jakże by inaczej, monotonna praca. Pod tą tylko pozorną nudą, bo film wcale nudny nie jest, kryje się niezwykle uniwersalna opowieść o nas samych. O tym, jak żyjemy, czym jest dla nas śmierć, czym jest dla nas życie, co znaczy rodzina i miłość.
"Serious Man" to drugi najlepszy film w dorobku Coenów (zaraz po "To nie jest kraj dla starych ludzi"). Mimo, że nie jest najlepszy, to na pewno najdojrzalszy.
Bardzo dobrze, że bracia nie zrezygnowali z akcentów humorystycznych. A jest ich tu wiele. Najzabawniejszą sceną w filmie, i jedną z najlepszych w ogóle, jest scena z synagogi. Żyd (rabin?) podnosi z wysiłkiem zbyt ciężką Torę, sapiąc "Jezu Chryste!". Kapitalne.
Nie wiem, skąd Coenowie wytrzasnęli Michaela Stuhlbarga, ale stworzył on oscarową kreację, najlepszą póki co w tym sezonie.
Znakomite kino, jeden z najlepszych filmów roku.
8/10